Data aktualizacji: 5 lipca 2024
Data utworzenia: 17 marca 2022
Przeczytasz w 6 min
Joanna i Marcin dawali sobie niewielkie szanse na to, że kiedykolwiek zostaną rodzicami. Mieli świadomość problemu – i przynajmniej teoretycznie – się z nim godzili. Mimo to, niepowodzenia i nieudane próby poczęcia potomstwa zapoczątkowały poważny kryzys małżeński. Mało brakowało, by go nie przetrwali…
Powrócili do trudnych wspomnień po to, by w końcu ostatecznie o nich zapomnieć. Czy im się to udało? Zgodnie twierdzą, że dziś są bliżej tego celu, niż kiedykolwiek.
Gdy się poznali, obydwoje byli po trudnych przejściach osobistych i zdrowotnych. Marcin 13 lat temu przez kilka lat chorował na nowotwór układu limfatycznego. Po wielu seriach radio i chemioterapii wydawało się, że udało się pokonać najgorsze. Lekarze uprzedzali jednak, że przebyta radio- i chemioterapia może negatywnie wpłynąć na płodność, a nawet całkowicie uniemożliwić poczęcie dziecka. Proponowali depozyt nasienia, jednak Marcin nie myślał wtedy o tak dalekiej przyszłości. Z czasem zaczął żałować swojej decyzji. Nigdy jednak nie ukrywał przed Joanną faktu, że jego szanse na rodzicielstwo są minimalne.
Po chorobie Marcina – gdy on zwycięsko wyszedł z nierównej walki – byli przekonani, że mają za sobą najtrudniejsze chwile. Jako związek byli szczęśliwi, rozumieli się bez słów, pracowali, budowali wspólny dom. Po kilku latach życia razem zaczęło im jednak czegoś brakować. Postanowili zawalczyć o swoje szczęście i zaczęli myśleć o dziecku. Pierwsze dwa lata upłynęły pod znakiem naturalnych starań – sprawdzania dni płodnych, współżycia z zegarkiem w ręku, funkcjonowania od testu do testu. Mieli nadzieję na cud, kolejny dar od losu. Miesiące mijały, a Joanna nadal nie była w ciąży.
Zdecydowali, że potrzebna jest pomoc specjalisty. Po przeprowadzeniu szczegółowych badań okazało się, że w nasieniu Marcina nie ma prawie plemników. Jej wyniki również nie były dobre, rezerwa jajnikowa spadała. Lekarz zaproponował zabieg inseminacji domacicznej. Decyzja nie była łatwa… Ze względu na wykluczenie nasienia Marcina, procedura miała sens jedynie z zastosowaniem nasienia dawcy. Prowadzili długie rozmowy aż po świt, rozważali wszystkie za i przeciw, a nawet spotkali się z psychologiem. W końcu zdecydowali się na zabieg. Mimo czterech podejść do procedury (każda ze stymulacją hormonalną), wszystkie próby skończyły się fiaskiem.
Wtedy zaczęły się pierwsze kłótnie i wzajemne pretensje. Nie były jeszcze na tyle ostre, by zrezygnowali ze starań. Walczyli dalej – nadal razem. Zdecydowali się na zapłodnienie in vitro. Marcin musiał przejść biopsję jądra, a w programie uwzględniono dodatkowe procedury. Pierwsza nieudana próba załamała Joannę, która wiedziała, że in vitro to ich ostatnia deska ratunku. Marcin nie umiał już jej pomóc. Awantury stawały się co raz częstsze. Do drugiej próby podeszli w poważnym kryzysie, właściwie wątpiąc, czy to jeszcze ma sens. Dawna wiara w marzenie o rodzinie gdzieś się rozpłynęła.
Po powrocie z Kliniki nie potrafili sobie spojrzeć w oczy, prawie nie rozmawiali. Znowu się nie udało. Wtedy Marcin postanowił odejść. Nie potrafił poradzić sobie z poczuciem winy, wobec siebie i wobec Joanny. Ona, choć też nie miała już sił walczyć o związek, przekonywała go, by spróbowali jeszcze raz. Jeśli się nie uda, każdy pójdzie swoją drogą. Po długich rozmowach zgodził się – do dziś zadaje sobie pytanie, skąd miał w sobie tyle determinacji, by podjąć taką decyzję. I znowu – kolejne konsultacje, zabiegi… Tym razem jednak nie obiecywali już sobie nic, działali nieco mechanicznie. Po transferze Marcin nie wytrzymał napięcia, wyprowadził się z domu. Na kolejne weryfikacje Joanna przychodziła sama.
Wiadomość o ciąży przyszła jak grom z jasnego nieba – nie spodziewała się jej. Najtrudniejsze było to, że nie miała z kim podzielić się tą informacją – nie chciała mówić bliskim o ciąży, bo musiałaby przyznać się do rozstania z Marcinem. A jego nie było przy niej. Właśnie wtedy, gdy tak bardzo go potrzebowała. Postanowiła wysłać mu wiadomość. Napisała jedno zdanie: Udało się. Myślała, że stanie w jej drzwiach i rzuci się jej na szyję. Pojawił się, ale nie od razu. Przez miesiąc zastanawiał się, co zrobić. To był dla niej najgorszy miesiąc w życiu. Gdy wrócił, nic już nie było takie, jak dawniej. Przez całą ciążę próbowali „wyleczyć się” z kryzysu.
Dziś, gdy Hania jest już z nimi, wydaje im się, że są blisko odbudowania dawnej relacji. Nawet czegoś bogatszego, pełniejszego. Zapewne gdyby nie narodziny córki, nie byliby razem. Jednocześnie jednak czują, że oto stało się coś magicznego. Mają rodzinę, mają siebie i – choć na swój związek przestali patrzeć idealistycznie – mają świadomość tego, że stał się mocniejszy, prawdziwszy. Droga do szczęścia była okupiona bólem i wieloma wątpliwościami, ale z pewnością – było warto.