Data aktualizacji: 5 lipca 2024
Data utworzenia: 14 marca 2022
Przeczytasz w 5 min
Poznaliśmy się z mężem w styczniu zeszłego roku poprzez portal społecznościowy. Pisaliśmy niemal codziennie. Dzieliliśmy wiele wspólnych zainteresowań, co spowodowało, że zawsze mieliśmy tematy do dyskusji. Czułam, że to jest to. Pozostało tylko się spotkać i… aby poznał moją 4 letnią córkę. Wolałam go o tym uprzedzić. Pomimo moich małych obaw, nie był to dla niego żaden problem i bardzo się ucieszył, ponieważ sam chciał mieć dzieci.
Od pierwszego spotkania sprawy potoczyły się bardzo szybko. Oświadczył mi się, zamieszkaliśmy razem, a Hania pokochała przyszłego Tatę. Wtedy pomyśleliśmy, że nie ma sensu czekać, a Hania potrzebuje rodzeństwa, więc zaczęliśmy się starać o ciąże. Jednak nie wszystko poszło tak gładko…
Leszek już podejrzewał problemy u siebie, ponieważ wcześniej bezskutecznie starał się o dziecko z poprzednią partnerką. U mnie było wszystko w porządku, brałam tylko eutyrox ze względu na wyniki TSH, a na USG było świetnie widać pęcherzyk owulacyjny. Po trzech miesiącach prób, namówiłam narzeczonego na badania nasienia, co nie było łatwe. I tak jak przypuszczaliśmy, wyniki były kiepskie… liczba plemników była obniżona i niewiele z nich było ruchliwych, bo tylko 3%. Mój ginekolog stwierdził, że takimi wynikami nie ma szans na zajście w ciążę naturalnie lub przez inseminację i jedynym rozwiązaniem jest in vitro.
Z wyborem kliniki nie mieliśmy problemu, ponieważ nasze dwie znajome korzystały już z in vitro w klinice Invicta w Warszawie. Jedna z nich urodziła bliźnięta, a druga chłopca. Po takich rekomendacjach nie mieliśmy co się zastanawiać. Tym bardziej, jak się okazało, że Invicta ma oddział we Wrocławiu, więc bliżej naszego miejsca zamieszkania.
Umówiliśmy się na wizytę pod koniec października. Wszystko przebiegło w miłej atmosferze, a Hania nawet nie marudziła, ponieważ cały czas była zajęta zabawą w kąciku dla dzieci. Trafiliśmy do dr Joanny Krzemieniewskiej. Bardzo miła, otwarta na pytania, rzetelna. Zleciła nam badania i zaprosiła na kolejne wizyty. Po dwóch miesiącach zaczęłam stymulację hormonalną. Przyjmowanie zastrzyków nie sprawiało mi problemu. Trzeba było tylko pamiętać o zapakowaniu wszystkich leków na wyjazd. Potem pobranie komórek przez dr Karolinę Waleśkiewicz-Ogórek, a po kilku dniach transfer wykonany przez dr Mirosława Jakubowa.
Czas po zabiegu był niepewny. Nie nastawiałam się ani pozytywnie, ani negatywnie. Zakładałam, że może być różnie, a jedno podejście może nie wystarczyć. Wstawanie wcześnie rano na badania dawało się we znaki, tym bardziej z małym dzieckiem. Wieczorem rozmawiałam telefoniczne z lekarzem, aby omówić wyniki czy ewentualnie zmieć dawkę leków. Po 4 tygodniach od transferu poczułam się pewna, zaczęłam cieszyć się, że się udało i mogłam głośno powiedzieć – jestem w ciąży!
Ciąża przebiegła prawidłowo, oprócz mdłości w pierwszym trymestrze i problemów z krzyżem nic mi nie dolegało. Po kilku kolejnych miesiącach oczekiwania i kilku godzinach porodu mogliśmy powitać Milenkę. Hania bardzo mi pomaga w opiece nad młodszą siostrą, a my wraz z mężem uwielbiamy wspólne rodzinne spacery.
Kobietom, które również starają się o potomstwo chciałabym powiedzieć jedno: nie poddawajcie się, nie ustawajcie w dążeniu do realizacji marzeń, bo osiągnięty cel wynagradza wszystkie trudniejsze chwile… Starania są ważne, ale fundamentalne są relacje w związku. O nie też warto zawalczyć, dbać… Istotne jest, by rozmawiać z partnerem, być otwartym zamiast zamiatać sprawy pod dywan. A panów, partnerów i mężów, proszę o ciepło, miłość i wyrozumiałość, zwłaszcza w chwilach naszych słabości i rozszalałych hormonów. Pamiętam jeszcze, jak lekarz zapewniał nas, że nie ma co się martwić na zapas, bo do zapłodnienia jednej komórki wystarczy tylko jeden plemnik. Więc przy 3% żywych plemników z 4 milinów to aż 120 tysięcy plemników! Wynik świadczący o niskiej płodności nie dyskwalifikuje do zastania tatą własnego dziecka i bycia szczęśliwym… Panowie, nie jest wstydem iść na badanie nasienia – robicie to dla siebie i dla Waszych rodzin.