Data aktualizacji: 23 lipca 2024
Data utworzenia: 15 marca 2022
Przeczytasz w 5 min
Justyna od zawsze miała dużo szczęścia. W szkole była najlepszą uczennicą, skończyła renomowaną uczelnię z wyróżnieniem, znała języki obce, zdobywała nagrody i wyróżnienia w licznych konkursach. Jeszcze podczas studiów dostała się na staż w międzynawowej korporacji. Dzięki temu, rozwój jej kariery był łatwiejszy i szybszy, niż u większości jej rówieśników. To wszystko udało jej się właściwie bez wsparcia ze strony rodziny.
Dziewczynę od najmłodszych lat wychowywała babcia, która robiła co mogła, by zapewnić jej byt i opiekę, ale nie nadążała za aspiracjami swojej podopiecznej. Mimo sukcesów jedna rzecz nie dawała Justynie spokoju. Jeszcze w szkole podstawowej, podczas, gdy wszystkie jej koleżanki dostawały pierwszą miesiączkę, u niej samej nie było żadnych oznak zbliżającej się menstruacji. Poważnie zaczęła martwić się o swoje zdrowie w liceum. Wtedy też pierwszy raz zgłosiła się do lekarza. Miała 19 lat, a miesiączka nie wystąpiła. W badaniu ginekologicznym oraz USG stwierdzono brak jajników oraz zbyt mały trzon macicy. Diagnoza zabrzmiała groźnie, ale była zbyt młoda, by pojąć wszystkie jej konsekwencje. Wtedy jeszcze nic nie wiedziała o in vitro z komórką dawczyni.
Po jakimś czasie poznała Pawła, który był opiekunem jej stażu. Miała wtedy 21 lat, on – 30. Starszy i dojrzały kolega zupełnie zawrócił jej w głowie. Od pierwszego momentu wiedziała, że ich znajomość to coś poważnego. Gdy zaczęli poruszać kwestie rodziny i wspólnej przyszłości, zdobyła się na trudną rozmowę z Pawłem. Powiedziała o swoich problemach zdrowotnych i obawach o to, że być może nie będzie mogła zostać mamą. Reakcja Pawła upewniła ją tylko w przekonaniu, że jest mężczyzną jej życia. Zamiast się martwić od razu zaczął zastanawiać się nad możliwościami, jakie mają. Zaraz po ślubie zdecydowali się na wizytę w specjalistycznej klinice zajmującej się niepłodnością.
Konsultacja i badania przyniosły wiele istotnych informacji. Tylko dzięki wsparciu Pawła i życzliwości personelu kliniki, Justyna była w stanie poradzić sobie z diagnozą. Okazało się, że nie posiada własnych komórek jajowych, a jedyną szansą na urodzenie dziecka jest zapłodnienie in vitro z wykorzystaniem komórki jajowej dawczyni. W głowie Justyny huczało od natrętnych myśli – nie tak wyobrażała sobie przyszłość swoją i Pawła, nie czuła się też gotowa na walkę, ból i stres. Po powrocie do domu długo rozmawiała z mężem. Gdy emocje opadły, postanowili spróbować leczenia in vitro z komórką dawczyni. Po kilku dniach oczekiwania, znalazła się dawczyni o zgodnych cechach fenotypowych. Los się do nich uśmiechnął.
Pierwszy embriotransfer został zaplanowany tuż po Świętach Bożego Narodzenia. Dla Justyny nie był to łatwy czas. Nieustannie myślała o tym, czy da radę przejść całą procedurę, czy będzie miała tyle sił, by podnieść się z porażki, jeśli się nie uda. Z dnia na dzień wątpliwości stawały się coraz większe… w końcu postanowiła się wycofać, odpuścić. Zadzwoniła do kliniki i powiedziała, że rezygnuje z leczenia. Paweł był zaskoczony. Trudno było mu zrozumieć postępowanie żony. Mówił o wysiłku, który włożyli w przygotowania, o ich wspólnych marzeniach, o swoich dylematach i tym, jak sobie z nimi radzi. Podkreślał, że zaakceptuje każdą decyzję Justyny, ale prosił ją o namysł. Na początku dziewczyna nie chciała go słuchać, z czasem jednak wzrastała jej motywacja. Zaufała mężowi i ponownie odezwała się do kliniki.
Kolejny termin transferu został wyznaczony na kwiecień. Postanowili, że bez względu na wszystko nie poddadzą się i będą walczyć. Ku ich zaskoczeniu, wyniki badań i weryfikacje medyczne wskazywały na ciążę. Udało się i to za pierwszym razem! Ciąża przebiegała bez żadnych komplikacji, porodu Justyna nie pamięta wcale – wydawało jej się, że trwał chwilę. Do dziś dziękuje Pawłowi, że nie pozwolił jej wtedy zrezygnować. Justyna odzyskała dawną pewność siebie, a los ponownie się do niej uśmiechnął – oczami małego Oskara 🙂 Była szczęśliwa bardziej, niż kiedykolwiek się spodziewała…